środa, 4 września 2019
czwartek, 10 stycznia 2019
3 fajne rzeczy z vinted 👗
Cześć, co tam u was? Pewnie większość z was myślała, że żaden post się już tu nie pojawi, jednak ja, jak to ja - uparłam się, że chce prowadzić bloga systematycznie (jak wszyscy wiemy - nie wyszło).
Moja przerwa (która jest już moją 47288283838383848 przerwą, przepraszam), nie była jakoś zaplanowana - przestałam pisać posty, przez jakiś czas miałam tam w głowie jakiś plan, ale z czasem moje myśli o blogowaniu ucichły do takiego stopnia, że zapomniałam, że w ogóle kiedyś byłam pseudo-"blogerką".
Trochę słabo było u mnie z nauką przez ten czas, a podobno kiedy bloguje, to gorzej się uczę - jest to jakaś jedna wielka nieprawda.
Może coś ze mną nie tak nie wiem - po prostu tak mam.
Właśnie przez blogowanie zmieniłam trochę swoją koncepcję na świat i chociaż może mi się to wydaje - wydoroślałam.
Jeśli chodzi o naukę, to dostałam moją najgorszą oceną w tym roku - 2- z matematyki (i tak szalałam ze szczęścia, że to nie jedynka, jakiej się spodziewałam, nie mówcie mojej mamie;--(), z przyrody trochę się podniosłam, a reszta jakoś się nie zmieniła.
Wracam, bo w sumie lubię blogować i naprawdę smutno byłoby mi to zostawić.
Zgaduje, że wiele osób, które to czytają (chociaż pewnie mega mało osób to przeczyta) będą znudzone powyższa częścią posta, więc spokojnie - skończyłam już moje nudne wywody.
Teraz czas na chyba o wiele ciekawszą część tego posta, mimo tego, że nie będzie ona jakaś mega długa, jak w sumie cała ta notka.
Albo mi się wydaje, albo pierwszy raz pokazuje twarz na swoim, bądź kogoś innego blogu - wyszłam, jak ziemnior, ale i tak lubię to zdjęcie.
Wybaczcie, że jest tak pełne szumu - tylko to wyszło dość normalnie, bo kiedy włączałam światło zdjęcie wychodziły dość dziwnie.
Jeśli chodzi o spodnie, to szukałam właśnie takich bardzo długo - niby są, ale wszystkie rozmiary zaczynały się od xs, a ja niestety nosze 32, które ogólnie jest dostępne, niestety w większości nie w ubraniach, które mi się podobają.
Najpierw miałam na myśli spodnie czerwono - czarno - białe, ale te mają tylko lekką domieszkę zieleni, więc nie ma to jakiegoś kluczowego znaczenia.
Zaczęło się to tak, że szukałam spodni na vinted - nawet do głowy mi nie wpadło, że znajdę coś innego, niż spodnie z jeansu.
Obejrzałam dość dużo stron, aż w końcu one wpadły mi w oczy, aż przypominały mi się, że to właśnie spodnie w szkocką kratę, których szukam od dawna.
Napisałam do dziewczyny, która je sprzedawała i wysłała mi je (no, najpierw moja mamusia musiała zapłacić).
Podobno szły priorytetem, a nie było ich dwa tygodnie, więc zaczęłam się martwić.
Poszłam do biblioteki (w której nie było mnie bardzo długo, myślałam, że bibliotekarka mnie zabije), wracam, a spodnie były przy drzwiach.
Cóż - trochę słabo, że szły aż tyle, ale nikt nie miał na to wpływu, oprócz oczywiście samej poczty polskiej.
Chyba większość rzeczy, które tu napisałam was nie interesują, ale umiem tak bardzo odbiegać od tematu, że szok.
Pewnie przydałby się opis tych spodni, bo jak na razie jeszcze nie napisałam nic, oprócz tego, że są w szkocką kratkę.
Ważna rzeczą, którą nie było widać na zdjęciach, były zapinane końcowi spodni (?) - nie wiem, jak to opisać.
Tak naprawdę, to nie przeszkadza mi to, bo i tak je podwijam (ciężkie życie niskiej osoby;--().
Z tyłu są kieszenie, albo i nie kieszenie - zamki, takie same, jak na dole tych spodni, właśnie miały chyba imitować kieszeń, ale okazały się być atrapą ( wiem, świetny opis!).
To też mi nie przeszkadza, bo o dziwo z drugiej strony "kieszenie" były normalne, a właśnie zazwyczaj jest na odwrót.
Jak widać - nie pisanie wpływa na mnie źle, bo opisuje wam nawet takie duperele.
Teraz czas na plecak, który zawładnął moje serduszko - bardzo dużo ludzie na instagramie właśnie miało taki plecak, i w sumie stąd dowiedziałam się o jego istnieniu, spodobał mi się jeszcze bardziej, kiedy mogłam oglądać go w Niemczech na plecach innych ludzi, tym bardziej, że bardzo dużo osób go tam miało.
Widziałam go też prawie z każdym razem będąc w większym mieście w Polsce (wybaczcie, ale ja mieszkań w okropnej dziurze) i patrząc na niego pomyślałam, że także go muszę mieć.
Kilka razy błagałam o niego moją mamę - nawet zaproponowałam, że zapłacę całą cenę, ale moja mama dalej mówiła nie.
W końcu jednak udało mi się namówić - z ciekawości oglądałam na vinted, ile właśnie kosztują takie placaki, aż znalazłam grafitowego kankena za 150 złoty.
Moja mama o dziwo się zgodziła, chociaż, znając życie - miała już dość mojego błagania.
Pani, która go sprzedawała nie miała bladego pojęcia nawet, jaki to rozmiar, w sumie plecak okazał być się podróbką, ale patrząc na to, że niektórzy potrafią sprzedawać fejki za nawet 300 złotych, to nie żałuje, bo to i tak mała cena, jaką ja zapłaciłam.
Jeśli chodzi o plecak, to jest wodoodporny, szczerze mówiąc, to nawet to sprawdzałam, znaczy, wiadomo - kiedy dopadnie nas okropna ulewa, to będzie on mokry, jednak kiedy pada mrzawka, to wszystko jest w porządku.
Logo z liskiem (które swoją drogą jest przeurocze), jest odblaskowe, co jest dość dużym plusem, jeśli chodzicie ubrani na czarno wieczorem, bo przejeżdżające auto, będzie was widzieć.
Plecak w dużej komorze mieści a4, jest w niej też komora na małego laptopa, w której znajduje się podkładka pod tyłek, jeśli jest wam zimno.
Teraz czas na buty, które tak naprawdę kupuje najrzadziej, jeśli chodzi o moją garderobę, ale wydaje mi się, że cena dwudziestu złoty za vansy, tym bardziej w rozmiarze 35 to rzadkość.
Uwierzcie, albo nie, ale szukanie butów dla dorosłych (takie zazwyczaj są o wiele ładniejsze od tych dziecięcych) w rozmiarze 35 to naprawdę wielkie wyzywanie.
Szukanie spodni 32 z porównaniu do tego to pestka, naprawdę.
Po babci i mamie mam tak małą nogę, mimo tego pocieszam się, że może podrośnie mi chociaż o dwa rozmiary, przez co szukanie butów będzie znacznie łatwiejsze.
Tym bardziej, że dobija mnie taki fakt, że jedna dziewczyna z mojej klasy nosi 40 i kiedy patrzy na moją nogę, zawsze mówi, że mam malutką.
Chociaż patrząc na to z innej strony, lepiej mieć mniejszą nogę, niż ogromną.
Jeśli kiedyś byliście w Chorwacji, to pewnie gdzieś w głowie macie flagę tego kraju, więc pewnie jak mój kuzyn i tata, patrząc na te buty, właśnie kojarzy wam się Chorwacja.
Wcześniej tak o nich nie myślałam, ale patrząc teraz na nie, to chyba rzeczywiście jest prawda z tą flagą.
Buty są trochę brudne na podeszwie, bo najnormalniej w świecie nie da się już ich wyczyścić, ale mi właśnie podobają się trochę wychodzone buty, które nie są idealnie białe.
Właśnie przez kolor nie pasują do wszystkiego, ale czasem lepiej pomieszać kolory i nie być ubranym tylko na szaro.
Jestem zadowolona z tego zakupu, tylko boli mnie to, że na razie muszę chodzić w kozakach, bo co jest cudem - spadł u mnie wreszcie śnieg.
Mimo tego faktu, to i tak cała rzesza tambler gerl nosi stopki i superstary w zimę, co wygląda śmiesznie moim zdaniem, bo długie skarpetki są mega słodkie, tym bardziej pod spodniami, ale chyba moje gusta różnią się od tych wiejskich tamblerówek z 2015 roku.
To samo z chodzeniem z rozpięta parką (oczywiście - oliwkowa, a jakże inaczej?), tylko po to, aby pokazać, że chodzi się w koszulce z Adidasa. Śmieszne.
W sumie to już koniec, więc dajcie znać, co tam u was, chętnie poczytam;-*
Post wyszedł króciutki, ale czego się spodziewać, skoro tyle nie pisałam.
Czytaj dalej »
Moja przerwa (która jest już moją 47288283838383848 przerwą, przepraszam), nie była jakoś zaplanowana - przestałam pisać posty, przez jakiś czas miałam tam w głowie jakiś plan, ale z czasem moje myśli o blogowaniu ucichły do takiego stopnia, że zapomniałam, że w ogóle kiedyś byłam pseudo-"blogerką".
Trochę słabo było u mnie z nauką przez ten czas, a podobno kiedy bloguje, to gorzej się uczę - jest to jakaś jedna wielka nieprawda.
Może coś ze mną nie tak nie wiem - po prostu tak mam.
Właśnie przez blogowanie zmieniłam trochę swoją koncepcję na świat i chociaż może mi się to wydaje - wydoroślałam.
Jeśli chodzi o naukę, to dostałam moją najgorszą oceną w tym roku - 2- z matematyki (i tak szalałam ze szczęścia, że to nie jedynka, jakiej się spodziewałam, nie mówcie mojej mamie;--(), z przyrody trochę się podniosłam, a reszta jakoś się nie zmieniła.
Wracam, bo w sumie lubię blogować i naprawdę smutno byłoby mi to zostawić.
Zgaduje, że wiele osób, które to czytają (chociaż pewnie mega mało osób to przeczyta) będą znudzone powyższa częścią posta, więc spokojnie - skończyłam już moje nudne wywody.
spodnie w kratkę
Teraz czas na chyba o wiele ciekawszą część tego posta, mimo tego, że nie będzie ona jakaś mega długa, jak w sumie cała ta notka.
Albo mi się wydaje, albo pierwszy raz pokazuje twarz na swoim, bądź kogoś innego blogu - wyszłam, jak ziemnior, ale i tak lubię to zdjęcie.
Wybaczcie, że jest tak pełne szumu - tylko to wyszło dość normalnie, bo kiedy włączałam światło zdjęcie wychodziły dość dziwnie.
Jeśli chodzi o spodnie, to szukałam właśnie takich bardzo długo - niby są, ale wszystkie rozmiary zaczynały się od xs, a ja niestety nosze 32, które ogólnie jest dostępne, niestety w większości nie w ubraniach, które mi się podobają.
Najpierw miałam na myśli spodnie czerwono - czarno - białe, ale te mają tylko lekką domieszkę zieleni, więc nie ma to jakiegoś kluczowego znaczenia.
Zaczęło się to tak, że szukałam spodni na vinted - nawet do głowy mi nie wpadło, że znajdę coś innego, niż spodnie z jeansu.
Obejrzałam dość dużo stron, aż w końcu one wpadły mi w oczy, aż przypominały mi się, że to właśnie spodnie w szkocką kratę, których szukam od dawna.
Napisałam do dziewczyny, która je sprzedawała i wysłała mi je (no, najpierw moja mamusia musiała zapłacić).
Podobno szły priorytetem, a nie było ich dwa tygodnie, więc zaczęłam się martwić.
Poszłam do biblioteki (w której nie było mnie bardzo długo, myślałam, że bibliotekarka mnie zabije), wracam, a spodnie były przy drzwiach.
Cóż - trochę słabo, że szły aż tyle, ale nikt nie miał na to wpływu, oprócz oczywiście samej poczty polskiej.
Chyba większość rzeczy, które tu napisałam was nie interesują, ale umiem tak bardzo odbiegać od tematu, że szok.
Pewnie przydałby się opis tych spodni, bo jak na razie jeszcze nie napisałam nic, oprócz tego, że są w szkocką kratkę.
Ważna rzeczą, którą nie było widać na zdjęciach, były zapinane końcowi spodni (?) - nie wiem, jak to opisać.
Tak naprawdę, to nie przeszkadza mi to, bo i tak je podwijam (ciężkie życie niskiej osoby;--().
Z tyłu są kieszenie, albo i nie kieszenie - zamki, takie same, jak na dole tych spodni, właśnie miały chyba imitować kieszeń, ale okazały się być atrapą ( wiem, świetny opis!).
To też mi nie przeszkadza, bo o dziwo z drugiej strony "kieszenie" były normalne, a właśnie zazwyczaj jest na odwrót.
Jak widać - nie pisanie wpływa na mnie źle, bo opisuje wam nawet takie duperele.
kanken
Teraz czas na plecak, który zawładnął moje serduszko - bardzo dużo ludzie na instagramie właśnie miało taki plecak, i w sumie stąd dowiedziałam się o jego istnieniu, spodobał mi się jeszcze bardziej, kiedy mogłam oglądać go w Niemczech na plecach innych ludzi, tym bardziej, że bardzo dużo osób go tam miało.
Widziałam go też prawie z każdym razem będąc w większym mieście w Polsce (wybaczcie, ale ja mieszkań w okropnej dziurze) i patrząc na niego pomyślałam, że także go muszę mieć.
Kilka razy błagałam o niego moją mamę - nawet zaproponowałam, że zapłacę całą cenę, ale moja mama dalej mówiła nie.
W końcu jednak udało mi się namówić - z ciekawości oglądałam na vinted, ile właśnie kosztują takie placaki, aż znalazłam grafitowego kankena za 150 złoty.
Moja mama o dziwo się zgodziła, chociaż, znając życie - miała już dość mojego błagania.
Pani, która go sprzedawała nie miała bladego pojęcia nawet, jaki to rozmiar, w sumie plecak okazał być się podróbką, ale patrząc na to, że niektórzy potrafią sprzedawać fejki za nawet 300 złotych, to nie żałuje, bo to i tak mała cena, jaką ja zapłaciłam.
Jeśli chodzi o plecak, to jest wodoodporny, szczerze mówiąc, to nawet to sprawdzałam, znaczy, wiadomo - kiedy dopadnie nas okropna ulewa, to będzie on mokry, jednak kiedy pada mrzawka, to wszystko jest w porządku.
Logo z liskiem (które swoją drogą jest przeurocze), jest odblaskowe, co jest dość dużym plusem, jeśli chodzicie ubrani na czarno wieczorem, bo przejeżdżające auto, będzie was widzieć.
Plecak w dużej komorze mieści a4, jest w niej też komora na małego laptopa, w której znajduje się podkładka pod tyłek, jeśli jest wam zimno.
vansy
Teraz czas na buty, które tak naprawdę kupuje najrzadziej, jeśli chodzi o moją garderobę, ale wydaje mi się, że cena dwudziestu złoty za vansy, tym bardziej w rozmiarze 35 to rzadkość.
Uwierzcie, albo nie, ale szukanie butów dla dorosłych (takie zazwyczaj są o wiele ładniejsze od tych dziecięcych) w rozmiarze 35 to naprawdę wielkie wyzywanie.
Szukanie spodni 32 z porównaniu do tego to pestka, naprawdę.
Po babci i mamie mam tak małą nogę, mimo tego pocieszam się, że może podrośnie mi chociaż o dwa rozmiary, przez co szukanie butów będzie znacznie łatwiejsze.
Tym bardziej, że dobija mnie taki fakt, że jedna dziewczyna z mojej klasy nosi 40 i kiedy patrzy na moją nogę, zawsze mówi, że mam malutką.
Chociaż patrząc na to z innej strony, lepiej mieć mniejszą nogę, niż ogromną.
Jeśli kiedyś byliście w Chorwacji, to pewnie gdzieś w głowie macie flagę tego kraju, więc pewnie jak mój kuzyn i tata, patrząc na te buty, właśnie kojarzy wam się Chorwacja.
Wcześniej tak o nich nie myślałam, ale patrząc teraz na nie, to chyba rzeczywiście jest prawda z tą flagą.
Buty są trochę brudne na podeszwie, bo najnormalniej w świecie nie da się już ich wyczyścić, ale mi właśnie podobają się trochę wychodzone buty, które nie są idealnie białe.
Właśnie przez kolor nie pasują do wszystkiego, ale czasem lepiej pomieszać kolory i nie być ubranym tylko na szaro.
Jestem zadowolona z tego zakupu, tylko boli mnie to, że na razie muszę chodzić w kozakach, bo co jest cudem - spadł u mnie wreszcie śnieg.
Mimo tego faktu, to i tak cała rzesza tambler gerl nosi stopki i superstary w zimę, co wygląda śmiesznie moim zdaniem, bo długie skarpetki są mega słodkie, tym bardziej pod spodniami, ale chyba moje gusta różnią się od tych wiejskich tamblerówek z 2015 roku.
To samo z chodzeniem z rozpięta parką (oczywiście - oliwkowa, a jakże inaczej?), tylko po to, aby pokazać, że chodzi się w koszulce z Adidasa. Śmieszne.
W sumie to już koniec, więc dajcie znać, co tam u was, chętnie poczytam;-*
Post wyszedł króciutki, ale czego się spodziewać, skoro tyle nie pisałam.
czwartek, 1 listopada 2018
wszystko od nowa ☁
Hej, tutaj ja - Ola.
W sumie usunęłam wszystkie posty, bo moim zdaniem - były za krótkie i niedopracowane, a chce, aby na tym blogu był ład i skład.
Pewnie ciekawie was, dlaczego po pięciu miesiącach tutaj wracam, ale odpowiedź może wydawać się jasna - tęsknie za blogowaniem, tak naprawdę - o niczym.
Nie, nie będzie tu już żadnych postów z lilla lou albo top model, bo nic ciekawego nie da się o tym napisać.
Może kiedyś kręciło mnie pisanie o stronce, na której wstawia się projekty, ale wybaczcie - minęło mi to.
Może niektórzy się ucieszą, a może nie.
Nie zakładałam nowego bloga, bo tak bardzo przywiązałam się do tej unikalnej nazwy i mimo tego, że były tu tylko trzy posty - mam z tym blogiem trochę wspomnień.
Przez ten czas moje życie (jak i mój charakter) zmieniły się o 180 stopni, ale nie chce opowiadać publicznie o problemach rodzinnych.
Kiedyś, gdybym napisała tyle, byłabym szczęśliwa, że wyszło mi AŻ (a tak naprawdę tylko) napisanego tekstu, ale wiecie - to nie koniec.
Najwyżej zanudzę was na śmierć.
Gdyby ktoś nie pamiętał - mam teraz dwanaście lat, niby mało, jednak zrozumiałam bardzo dużo rzeczy przez kilka miesięcy.
Wszystkiego mi się nie chce - serio.
Czasami myślę, żeby dostać jakiegoś powera w tyłek, ale wychodzą z tego nici.
W sumie - wszystko, co chce zrobić, jest związane tylko ze mną (dobra - bez blogowania) - chce zacząć ćwiczyć, żeby nie wyglądać tak drobno, chce odnowić moją pasję rysowania, a przede wszystkim - wziąć się w garść i przezwyciężyć mojego lenia.
Jest jesień - pora roku, której jako młodsze dziecko nienawidziłam, ale wiecie co? - Teraz jest to mój ulubiony miesiąc.
I to nie dlatego, że jest tak "ponuro", a dlatego, że te piękne, kolorowe liście na drzewach dodają motywacji, oglądanie seriali pod kocykiem z kubkiem gorącej herbaty to najlepsze, co mogę teraz robić.
Te rześkie powietrze dodaje chęci do robienia nowych rzeczy - najlepiej czuć je w jeździe na rowerze po parku bądź lesie.
Na dodatek coraz bardziej zaczynam różnic się od swoich rowieśniczek - zamiast być tambler niunią uganiającą się za chłopakami, wolę być vintage-retro dzieckiem, które kocha słuchać chillu.
Co do chillu - całym serduszkiem polubiłam ten rodzaj muzyki - odpręża, uspokaja, a na dodatek świetnie brzmi.
Jeśli chodzi o ubiór, to też mam całkiem inne gusta - wspomniany już styl vintage z dodatkiem trochę trochę estetycznych rzeczy to bajka, serio!
Chętnie odkupię od kogoś sztruksowe kurtki, przeprane koszulki w retro nadrukami (głowie aniołów), jeśli ktoś wie coś na ten temat, to piszcie!
Chce być bardziej niezależna za swoje wydatki i zamiast prosić rodziców o pieniądze, wolę iść do lumpeksu, sprzedać kilka rzeczy na vinted i zarobić trochę pieniędzy.
Jak na razie jest to tylko plan, ale chce go wdrożyć w życie.
Mój pokój też przeszedł metamorfozę - najpierw zaczęło się od przeładowania ścian, później zaczęłam kupować dużo ozdób, robiłam czasami coś własnoręcznie, przyniosłam do pokoju dużo starych książek oraz baardzo stare radio, a na dodatek uzależniłam się od kupowania roślin i lampek do pokoju.
Mój pokój zamienia się w dżunglę, ale chyba najważniejsze jest to, że wreszcie czuje się w nim dobrze.
To chyba na tyle z ciekawszych rzeczy, które stały się w przeciągu tych miesięcy.
Możecie dać znać, co tam u was.
Czytaj dalej »
W sumie usunęłam wszystkie posty, bo moim zdaniem - były za krótkie i niedopracowane, a chce, aby na tym blogu był ład i skład.
Pewnie ciekawie was, dlaczego po pięciu miesiącach tutaj wracam, ale odpowiedź może wydawać się jasna - tęsknie za blogowaniem, tak naprawdę - o niczym.
Nie, nie będzie tu już żadnych postów z lilla lou albo top model, bo nic ciekawego nie da się o tym napisać.
Może kiedyś kręciło mnie pisanie o stronce, na której wstawia się projekty, ale wybaczcie - minęło mi to.
Może niektórzy się ucieszą, a może nie.
Nie zakładałam nowego bloga, bo tak bardzo przywiązałam się do tej unikalnej nazwy i mimo tego, że były tu tylko trzy posty - mam z tym blogiem trochę wspomnień.
Przez ten czas moje życie (jak i mój charakter) zmieniły się o 180 stopni, ale nie chce opowiadać publicznie o problemach rodzinnych.
Kiedyś, gdybym napisała tyle, byłabym szczęśliwa, że wyszło mi AŻ (a tak naprawdę tylko) napisanego tekstu, ale wiecie - to nie koniec.
Najwyżej zanudzę was na śmierć.
Gdyby ktoś nie pamiętał - mam teraz dwanaście lat, niby mało, jednak zrozumiałam bardzo dużo rzeczy przez kilka miesięcy.
Wszystkiego mi się nie chce - serio.
Czasami myślę, żeby dostać jakiegoś powera w tyłek, ale wychodzą z tego nici.
W sumie - wszystko, co chce zrobić, jest związane tylko ze mną (dobra - bez blogowania) - chce zacząć ćwiczyć, żeby nie wyglądać tak drobno, chce odnowić moją pasję rysowania, a przede wszystkim - wziąć się w garść i przezwyciężyć mojego lenia.
Jest jesień - pora roku, której jako młodsze dziecko nienawidziłam, ale wiecie co? - Teraz jest to mój ulubiony miesiąc.
I to nie dlatego, że jest tak "ponuro", a dlatego, że te piękne, kolorowe liście na drzewach dodają motywacji, oglądanie seriali pod kocykiem z kubkiem gorącej herbaty to najlepsze, co mogę teraz robić.
Te rześkie powietrze dodaje chęci do robienia nowych rzeczy - najlepiej czuć je w jeździe na rowerze po parku bądź lesie.
Na dodatek coraz bardziej zaczynam różnic się od swoich rowieśniczek - zamiast być tambler niunią uganiającą się za chłopakami, wolę być vintage-retro dzieckiem, które kocha słuchać chillu.
Co do chillu - całym serduszkiem polubiłam ten rodzaj muzyki - odpręża, uspokaja, a na dodatek świetnie brzmi.
Jeśli chodzi o ubiór, to też mam całkiem inne gusta - wspomniany już styl vintage z dodatkiem trochę trochę estetycznych rzeczy to bajka, serio!
Chętnie odkupię od kogoś sztruksowe kurtki, przeprane koszulki w retro nadrukami (głowie aniołów), jeśli ktoś wie coś na ten temat, to piszcie!
Chce być bardziej niezależna za swoje wydatki i zamiast prosić rodziców o pieniądze, wolę iść do lumpeksu, sprzedać kilka rzeczy na vinted i zarobić trochę pieniędzy.
Jak na razie jest to tylko plan, ale chce go wdrożyć w życie.
Mój pokój też przeszedł metamorfozę - najpierw zaczęło się od przeładowania ścian, później zaczęłam kupować dużo ozdób, robiłam czasami coś własnoręcznie, przyniosłam do pokoju dużo starych książek oraz baardzo stare radio, a na dodatek uzależniłam się od kupowania roślin i lampek do pokoju.
Mój pokój zamienia się w dżunglę, ale chyba najważniejsze jest to, że wreszcie czuje się w nim dobrze.
To chyba na tyle z ciekawszych rzeczy, które stały się w przeciągu tych miesięcy.
Możecie dać znać, co tam u was.
Subskrybuj:
Posty (Atom)